czwartek, 22 maja 2014

taki film...

lubię początki. Na początku wszystko jest przed nami.

radość zawsze wygląda tak samo. Cierpienie ma wiele twarzy.

środa, 21 maja 2014

było sobie życie part 2

ostatni rok. ostatnie zajęcia z bloku. piątek.

pamiętam, że wleciałam na wykład spóźniona, jeszcze w płaszczu i w biegu wyjmowałam Red Bulla, bo kawy nie zdążyłam zalać. pamiętam, że był to jeden z lepszych dni, bo koła pozaliczałam i tylko egzamin został i chociaż byłam tak totalnie nieprzytomna, to wiedziałam, że to ostatni dzień.
porodów nie było. operacji nie było. na patologii był spokój. na Izbie nikogo. 
był spokój. tylko ja trochę poddenerwowana.
zajęcia, jak z bicza strzelił, przeleciały, a potem wszyscy do domu pobiegli. tylko nie ja i moja eM. bośmy się jeszcze na dyżur wpisały licząc, że się zlitują i nam odpuszczą.

ja już wiedziałam od początku, że test muszę obsikać. wyczuwałam od rana, ale, przytłumiona kilogramami książek i zwyżką nadgodzin nocnych, świadomość pozostawała uśpiona. 

pamiętam, że w przerwie na obiad biegłyśmy pędem do baru mlecznego, potem zahaczyłyśmy Biedronkę (kolacja i śniadanie i "energetyki", bo a nuż widelec wszystkie brzuchate zaczną rodzić), a na koniec jeszcze aptekę. bo ten test, kurde.
tylko nie było gdzie go zrobić, a cenne minuty przerwy uciekały. więc wpadłyśmy do jakiegoś urzędu.

i tam, w przypadkowej toalecie, w pośpiechu przed powrotem na porodówkę (o, ironio!), obsikałam ten mój nieszczęsny test.
i nic nie jest w stanie opisać tej kumulacji uczuć. bo mało jest w życiu takich momentów, jak ten, kiedy sikasz na bibułkę i całe życie Ci się wywraca. i zapiera Ci dech tak, że musisz sobie przypominać o oddychaniu. i ręce drżą. i na zmianę nie wiesz, czy się śmiać czy płakać i właściwie nie rozumiesz co masz przed oczami. i to jest taki moment, który (myślę) pamięta się przez całe życie. bo w jednej sekundzie przewartościowujesz sobie całe dotychczasowe swoje szczęścia i nieszczęścia. i wszystko jedno, czy to są pierwsze Dwie Kreski w Twoim Życiu, czy drugie, czy kolejne.
to moment na miarę końca świata.

i choćbyś nie wiem jak na to czekała, choćbyś sprawdzała co tydzień przez miesiąc, bo a nuż... to i tak nie jesteś na to gotowa. a od tej pory na nic nie będziesz gotowa. ani na ciążę. ani na poród. ani na kolejne etapy wychowywania.
bo te tandetne, osłuchane i niemodne stare powiedzonka mają w sobie jednak pewną moc. 
bo życie jest pełne niespodzianek.

wtorek, 20 maja 2014

sinusoida

się spotykają. gdzieś. w szkole/ pracy/ na obozie/ rekolekcjach/ na zakupach/ u znajomych... gdzieś.
się spotykają. spojrzeniem/ dotykiem/ wspólnotą doświadczeń/ poglądów/ chęcią przeżywania... na wiele sposobów.

i te motyle w brzuchu: przyspieszony rytm serca; przyspieszone tętno; podniesione ciśnienie; drżenia mięśni; wyschnięte śluzówki; pulsacyjne wyrzuty hormonów.
i ptaszki ćwierkające. i tęcza nad głową. i słonko uśmiechnięte. i kwiatuszki pachnące. i też uśmiechnięte.
i trochę skrępowania. i pomyłek słownych. i chybionych gestów. i oswajania fizjologii. anatomii. fizjognomii. fizjonomii. filozofii.
i te rozmowy do późna. i plany potem już wspólne. i mieszkanie potem już wspólne. i życie potem już wspólne.


i ciężko im sobie wyobrazić, że to kiedykolwiek miałoby się zmienić. że tak, to na pewno nie miał nikt przed i nikt po nie będzie miał. i wszystkim życzyliby TEGO.
kryzysy? jakie kryzysy?! przecie nie u nas.

jakieś małe sprzeczki może. ewentualnie.
ścieranie się poglądów. ewentualnie.
drobne nieporozumienia. ewentualnie. rzadko.
troszkę irytacji. czasami. ewentualnie.

no, może czasem te skarpetki pod łóżkiem...
... śmieci wciąż w kuble...
... pusta rolka po papierze toaletowym...

no, może czasem bardziej na swoim chciałoby się postawić...
... inne kolory ścian chciałoby się...
... imię dla dziecka wybrać bez kompromisów...

no, bo przecież ile można się za rączki trzymać? przecież obiad trzeba zrobić. a dzieci też chcą tych rączek. i przecież to ich prawo. bo małe są.
no, bo przecież ile można się miziać i całować? przecież kurze trzeba wytrzeć, łazienkę umyć. a dzieci też chcą. i przecież to ich prawo.


i jakoś dwa równoległe światy się tworzą. chociaż nie wiadomo kiedy ten jeden wspólny świat się podzielił.





i sztuką jest te dwa światy trochę innych teraz doświadczeń, trochę innych teraz poglądów na pewne sprawy, trochę innego teraz odczuwania i przeżywania pewnych rzeczy, umiejętnie przeplatać i łączyć co jakiś czas na jakiś czas.
dwa odrębne szczyty i wspólna dolina.

liczą się te najdrobniejsze gesty, które trzeba nauczyć się dostrzegać.
obiad zrobiony bez proszenia. 
zakupy bez przypominania. 
dzieci na spacer w ramach spontanicznej akcji "wyzwolenia Matki/ Ojca" (człowieka, bądź co bądź).
i piwo kupione.
i ręka podana.
i darowany wyjazd do teściów.
i kibel umyty.

dopóki oboje CHCĄ. dopóki OBOJE się starają. dopóki OBOJE potrafią zejść ze swoich piedestałów. 
dopóty jest jeszcze szansa na motyle w brzuchu. i jeden świat pomimo.
bardzo w to wierzę.

poniedziałek, 19 maja 2014

znów zapomniałam o tytule... babcia Scarlett

miałam pranie wywiesić. zupę ugotować, kawę wypić i jeszcze kilka innych rzeczy miałam. zanim Te wstanie. 
ale znalazłam u mojaalis. i przeczytałam.



"Polki były najpiękniejszymi dziewczynami w obozie. Od razu można było poznać, że idą Polki."



i jeszcze to:

"Zawsze miałam w świadomości, że to, co człowiek robi, powinien polubić.

Polubić albo zmienić? 

Polubić, jeżeli sytuacja jest nie do zmiany. Bo dorosły może decydować, ale jak jestem dzieckiem i mam sytuację przymusową, to nie ma innego wyjścia. Wyrzucałam z głowy rzeczy nieprzyjemne, nie rozmyślałam, mówiłam: 'To jutro'. Zapewniam pana - ta metoda daje efekty. Moje późniejsze życie potwierdziło, że to jedyny sposób, żeby się uchronić przed nieszczęściem."




no i jeszcze jedno:

"Proszę pana, połowa chorób jest w głowie. Wiele w życiu zależy od nas samych, od nastawienia, od sposobu odnalezienia się. Niech mi pan wierzy. W miarę upływu lat jestem coraz zdrowsza."





i dopiero teraz mogę ogarniać.

niedziela, 18 maja 2014

piątek, 16 maja 2014

jak zwykle

wieczór był spokojny, zwykły jak zwykle.
pora spania starszych Maluchów przeciągnęła się jak zwykle. leniwie było.
siedli przy stole, jak zwykle. każde ze swoją popitką całego dnia. nawet razem coś zaczęli oglądać i było to nawet zabawne. nawet się pośmiali. przyjemnie było, ciepło, wesoło. jak zwykle przy popitce, przy zgodzie po całym dniu. miło było.
tylko trochę głośno za oknem.
nie dało się spokojnie słuchać fali dźwiękowej laptopa. więc poszli zamknąć okno.

pod oknem głośno warcząca pompa. czerwone hełmy. odblaskowe kurtki. bliźniacze okno w bliźniaczym bloku otwarte na oścież. okno, gdzie firanki nie ruszały się nigdy i dziwili się, że jeszcze same nie rozpadły się ze starości. wiele razy zastanawiali się, czy tam ktoś mieszka. 
firanek nie było.
za to był tłum czerwonych hełmów, niebieskich czapek, wścibskich oczek latarek. i oczernione framugi.




w odległości paru metrów obok ich małej sielanki - mała wielka tragedia. nie zauważyli. przecież było tak leniwie, spokojnie. jak zwykle.