dopadło mnie dzisiaj, nagle, zza węgła (lubię ten zwrot), a ściślej pisząc, to pod prysznicem. na chwilę zamknęłam oczy i już nic nie mogłam z tym zrobić. zamarzyło mi się.
przez chwilę to widziałam:
spa. na pewno jakieś koszmarnie drogie, pachnące, CZYSTE. z tymi sztywno- miłymi paniami, które mają za zadanie sprawić, że czujesz się najważniejszą kobitą pod ich szanownie drogim dachem (i jakoś im zazwyczaj nie wychodzi). multipleks nieziemskich zabiegów, masaży, peelingów. pachnące świece, cicha muzyka, szum wody, przyciemnione światła. jedzenie zrobione i podane, ile chcę, jak chcę, co chcę. ciche, chłodne, bezosobowe rozmowy na dystans.
zamarzyło mi się. zachciało mi się być chociaż przez jedną- dwie doby w takim miejscu. samej.
w miejscu, gdzie nikt nic ode mnie nie chce, niczego nie oczekuje, a ja nic nie muszę. nawet nie muszę być specjalnie miła czy ciepła, bo nikogo to nie obchodzi. mogę nie odzywać się przez cały dzień.
pewnie więcej niż te dwie doby nie dałabym rady wytrzymać, ale taki reset... marzenie. będę na to zbierać przez wiele miesięcy, to akurat T. podrośnie na tyle, że będzie to marzenie trochę bardziej realne. i pewnie się kiedyś uda.
na razie wystarczył mi koszmarnie dłuuugi prysznic w mikro łaźni bez wentylacji (więc zaliczyłam również saunę i pilates, żeby się obsmarować mazidłem cielesnym). to też lubię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję :)