środa, 23 lipca 2014

prezent

trzask.

sandał w półbiegu. torebka uchyla paszczę ze zdziwienia, opluwając się kluczami i drobnymi. klamka z głuchym łoskotem zapadła. się.
tylko zielone cztery kółka z napędem na dwie nogi z wyrzutem sypią resztkami piasku i herbatnika.

stało się. trzask. ślepej kurze ziarno.



pędzę. trochę z powodu czasowych zobowiązań. głównie z przyzwyczajenia. wsiadam w tramwaj na gapę, bo goni mnie przeciągłe, przygłuszone drzwiami i pancernym wyrzutem sumienia zawodzenie i chlipanie. pędzę.

zamykam za sobą drzwi. takie duże, szklane, które zawsze sprowadzają mnie do poziomu Dawida co z Goliatem. zatapiam się w luksusie niepoplamionych obić, błyszczących kranów, pachnących kawą i kadzidłem korytarzyków. uśmiechy ani mnie ziębią ani parzą... w sumie wszystko mi jedno. jedyne, o co mam zamiar drapać pazurami, to absolutne minimum słownego przekazu. jak w dzieciństwie: usta na kluczyk. ciiiii...
po czasie zdecydowanie za krótkim wiem, że będę tęsknić do chłodu miejsc obróbki zewnętrznej mojego środka.

mój dzień. mój ci on. i jeszcze nie koniec z nim.



... ciąg dalszy...
czarno wszędzie. głucho wszędzie. 
popcorn będzie. i woda. i animowane przedstawienie dla dużych. dziś mam wolne od podejmowania decyzji. idę w wir tego, co kuchnia dała. a dała znakomicie.

więc jest znakomicie.
nic mi nie obija łydek. no, torebka może trochę zaburza moje poczucie równowagi swoją niezbyt słuszną posturą, a dłonie może rzeczywiście przejawiają drobne syndromy odstawienia nie mogąc znaleźć sobie punktu zaczepienia w mniejszej dłoni. spaceruję zdziwiona jak wiele rzeczy już mnie nie rusza... chyba urosłam.








idę. 
wracam. 
im bliżej, tym bardziej wyciągam nogi. za chwilę będę znowu pędzić. tylko tym razem niesie mnie samo do tego zielonego z wyrzutem sypiącego piaskiem i herbatnikiem przed wejściem.
wracam wcześniej. a myślałam, że dam radę... że mnie nie pociśnie po "instynkcie macierzyńskim" (fuj!). 
pewnie kiedyś dam. poczekam sobie spokojnie.

środa, 16 lipca 2014

rozmówki podróżne cz. 1

- wie Pani, tu na plebanii to Niemcy mieli swój garnizon. Przyszli i zajęli. Ludzie po chałupach siedzieli, wielu wygnali...
aż w czterdziestym czwartym do okopów nas wzięli. Wszędzie tu kopaliśmy... Ale Ruskie wzięli ich z dwóch stron. Żaden się nie ostał. Jeszcze samolotami na nich z góry... Żaden się nie ostał...
...
a mnie wzięli tu, za tę plebanię... Niecałe czternaście lat miałem... Mnie z innymi wzięli. Pod mur. Ostatni w kolejce byłem... I kuli na mnie zabrakło. To mnie kijami zbili... Miesiąc się po lasach chowałem, w stogach spałem...



- a dziadka Twojego, jak miał może dwanaście albo czternaście lat, wzięli ze wsi do odstrzału ze wszystkimi mężczyznami. Przez pole ich pędzili...
i ten Niemiec go oszczędził... Jedynego. Może dlatego, że był najmłodszy?... Dziadek się potknął i upadł, a on machnął ręką i poszedł dalej.
Reszta już nie wróciła...



- Antoś to się wojny strasznie bał. I jak nas wypędzali, bo Niemcy szli z frontem, to on uciekł. Myślał, że u babci wojny nie będzie...
dziesięć lat miał może...
Dobiegł do wsi babci, ale ich też już wypędzili. Ktoś mu powiedział, gdzie poszli i ją znalazł w końcu. Tyle kilometrów...
Ale myśmy nie wiedzieli. Mama płakała... Dopiero po roku się odnalazł. Co to za radość była...



- Ruskie to brudne byli. Bo i biedni. Śmierdziało... Zarośnięci... Nie to, co Niemcy. Ci to zawsze ogoleni. Choćby pod ostrzałem od wielu dni.
ale Ruskie dzieciom zawsze jeść dali.
myśmy mieli tylko pomidory. A oni gotowali ziemniaki z konserwą. Amerykańską. Jakie to było dobre... Może jeszcze kiedyś zrobię... Jak taką konserwę znajdę...
dali mi raz chleb. A tu nalot miał być. Uciekaliśmy do kręgów w rowie i ten chleb musiałam zostawić, bo się nie mieściłam z nim...






(wakacje z rodziną- niewyczerpane źródło wiedzy...)

niedziela, 6 lipca 2014

miniaturka z drogi

- podoba Ci się w przedszkolu?
- nie.
- a masz jakiegoś kolegę, którego lubisz najbardziej?
- nie. Kiedyś lubiłem Jednego i Drugiego, ale oni takie głupoty robią... Byłabyś zła. I Trzeciego też już nie lubię.
- ?
- bo on też straszne głupoty robi.
...
- siebie w sumie też nie lubię... Bo ja też czasem robię głupoty.



skutki pogawędek w drodze dla zabicia czasu.
teraz się zastanawiam, na ile chcę go jeszcze ciągnąć za język.