środa, 12 lutego 2014

było sobie życie...

pamiętam jak dziś. małe migawki, które nie straciły nic ze swojej ostrości.

1. wtorek. połowa lipca. ciemno już.
Jot wchodzi i tak bez "dzień dobry": - a może zrób test?
i ja na niego z impetem, że osioł, że jak on mi może w takiej chwili, przecież ja jutro mam poprawkę(pamiętam, że z patomorfy), USTNĄ!!! (czyt. wolałabym w kamieniołomach albo groch z makiem przebierać).
ale rzucił chwastem. i zrobiłam.

i ta poprawka do tej pory mi ością w gardle, bo żeby aż taką kretynkę z siebie zrobić...

2. taras u Rodziców. kawka po obiedzie. czas leniwy do granic (gdybym ja wtedy wiedziała... może bardziej bym celebrowała...). skwar.
Tata: - a może będą bliźniaki? :)
wszyscy w śmiech. - nie gadaj głupot, ja już wszystkie "czynniki ryzyka" sprawdziłam. Nauka mówi, że nie, a Nauka nie może się mylić! KROPKA. end of discussion.

3. sierpień. 7Hbd. USG Nr uno. pierwsze w życiu aż tak ważne.
miła p. Dr. miły gabinet.

- o. no, to gratuluję. będą bliźniaki. :)

i to pamiętam chyba najżywiej. nigdy (jak dotąd) nikt ani nic mnie tak nie ścięło.
pamiętam, że usłyszałam te dwa bicia serca; że zobaczyłam dwie kropki; ale uwierzyłam dopiero, kiedy nie umiałam uspokoić dwóch wrzasków.

end of discussion... ha.

4. piątek po wypisie. 
Jot poszedł po coś do jedzenia.
cisza... śpią... śpią?... 
niemożliwe, żeby było tak cicho. przecież ciągle wyły, a teraz nic nie słychać... na pewno oddychają?

ta... zawsze się śmiałam z tych histerii...

Jot wrócił. stoję w morzu łez i oceanie rozpaczy.
- co jest?
- bo jest tak cicho...

potem mi to wypominał przez lata. ale z hormonami nie wygrasz.








bo jednak plany sobie a życie sobie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję :)