środa, 5 lutego 2014

ku pamięci...

wtorek. rano. Tata wpadł przed śniadaniem, poszedł, plan dzienny się rozluźnił, więc...
rozdałam komendy. umyć się, ubrać i ewentualnie w pokoju te klocki, kredki, misie, układanki, gry, samochodziki i auta i lalki razem z ubrankami i to lego, które jak kurz- wszędzie... wszystko w miarę możliwości... tylko żeby było cicho, bo ja T.kładę spać.

więc poszłam kłaść...

nagle domofon. pewnie paczka. ale ja kładę. więc trudno, niech dzwoni, nie ma nas.

szur szur szur (krzesełko dostało nóżek)
klap (przysiadło)
pstryk (domofon się odebrał)

- halo, kto tam?! - słyszę syna
- (cisza)
- mama karmi T., nie ma nikogo, sami jesteśmy...
- (cisza złowroga) - może zwątpił ten po drugiej stronie i poszedł...
- nie jestem Pani! tylko W.N. pan wejdzie, może już ktoś będzie. - jednak nie zwątpił...

biegiem T.do łóżeczka... nie zdążyłam... dzwonek do bramki na klatkę (kto tak szybko przemieszcza się 10 pięter wzwyż?!!!)... zgrzyt (klamka drzwi)...

- pan poczeka! tylko założę jedną skarpetkę i buciki!

zdążyłam, wypadłam zza drzwi na korytarz i lecę do bramki, a za mną:

- to ja! to ja wpuściłem! prawda, że ładnie?

... no, ładnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję :)