pstryk.
czerwona sukienka w białe grochy. chustka na głowie. brązowe sandały z motylkami. chude nogi już pogłaskane promieniami i poorane chaszczami. grzywka mokra od potu.
pędzi na złamanie karku. gna, lawirując pomiędzy młodymi patykami przyszłych jabłonek, śliwek i gruszek, jakby wcale nie dotykała podłoża. tylko lekko zasapana.
nie pamiętam, o co pytała. pamiętam za to, że potem leciała z powrotem. stałam w dziurze przyszłego tarasu z gęsią skórką od chłodu surowych ścian. oczy bolały od słońca, a ja patrzyłam uparcie, jak w młodej zieleni początku czerwca powiewa czerwona sukienka w białe grochy topiona skwarem południa.
pstryk.
wiaderko po bardzo dużym opakowaniu jogurtu albo sera na sernik. na drewnianej ławce mydło "zielone jabłuszko" mocno już zużyte. obok pachnący ręcznik. woda w wiaderku jeszcze nie zdążyła się ogrzać od słońca, więc trochę mrowią palce.
trzyma się jedną ręką ławki i wsadza tam obie bose stopy. ledwie się mieszczą. tupie z całych sił, a miliony mokrych brylantów spadają na suchą drogę, czarnego kundelka i resztę towarzystwa. w uszach brzęczą radosne dzwoneczki. marszczy przy tym nos i pokazuje niepełny komplet uzębienia w ten jeden niepowtarzalny sposób.
za chwilę cała trójka ląduje w kolorowych miskach i zabawa nabiera jeszcze więcej kolorów.
stoję w cieniu altanki.
nas też była trójka kilkanaście lat temu. te same miski, a czasem nawet czerwona łódka Dziadka robiła za basen.
pstryk.
granatowa miseczka z IKEA. garść trawy, liść kapusty, trochę wody. i on. mokry, lepki od śluzu wystawia czułko - oczy powyżej krawędzi, dzierżąc delikatną chałupkę po stromej ściance. chce uciec. palce uwieńczone brudnymi paznokciami skutecznie te zapędy udaremniają. dużo w nich delikatności i zdecydowania. o własne zwierzątko trzeba dbać. trzeba je wychowywać. mieć zawsze na oku. albo w kieszeni. ewentualnie pod poduszką na noc...
zerkam z ukosa, układając wzniosłą przemowę na temat wyższości wolnego wybiegu.
pstryk.
pod blokiem. pomiędzy dwoma trzepakami metalowa ławeczka. trzy pary poobijanych, zaklejonych strupami kolan. trzy pary stóp w kolorowych sandałach wymachują rytm w takt wylizywania lodowych patyków. buzie, zajęte letnią przyjemnością, pierwszy raz od wielu godzin nie wydają dźwięków. cisza, kolorowe plamy na bluzkach i słońce.
stoję i do wtóru wylizuję mój patyk.
zapomniałam aparatu. może mi te słowa nie wyblakną...
nie wyblakną, nie nie :)
OdpowiedzUsuńbardzo na to liczę :)
Usuńnie tylko licz, ZAPISUJ koniecznie (lekko krzyknęłam :)
UsuńW sumie może i rzeczywiście, bo z matmy nigdy nie byłam orłem ;) predzej... strusiem czy innym nielotem.
UsuńNie pamiętam kiedy niektóre wspomnienia z dzieciństwa, młodości zaczęły blaknąć. Ale zaczęły. Te nieużywane wyblakły, a potem zupełnie przezroczyste nie domagały się uwagi. Wracają dzięki zdjęciom właśnie (tym ,które niewywołane zostały, trwając na rolkach kliszy). Albo z powodu dziwnych powtórzeń. Kupiłam właśnie buty, które udają chodaki - przecenione, bo prawy ma krzywy szew po środku. Kiedy je założyłam zobaczyłam na nogach te, które przymierzałam mając 13 lat. Tamte też miały taki krzywy szew:) Tak wtedy marzyłam o chodakach, że nawet gdyby miały dziurę, to bym je chciała mieć.
OdpowiedzUsuńA ostatnio mąż mnie spytał - wisiałaś na trzepaku głową w dół? No pewnie, na tej wyższej poprzeczce! I zobaczyłam wtedy nasz dom do góry nogami i z niebem na dole. Serdeczne pa, Beata
ja mam nadzieję, że przez te wpisy masa wspomnień jednak zostanie dalej kolorowa :)
Usuńale głową w dół z górnej poprzeczki?!!! też robiłam dziwne rzeczy w dzieciństwie, a teraz dostaję zawału kilka razy na dobę przy byle czym. jak ta perspektywa wszystko zmienia... (ale, serio, głową w dół!)
Powiem tak. Kiedyś robiło się fotki na kliszach. Dostałam dobry Kodak w prezencie. Paryż i Mazury. Mnóstwo zdjęć. I dwa razy film zsunięty z roli zaraz na początku. Nie do sprawdzenia. 36 pstryknięć w Paryżu. 36 na Mazurach. Zero zdjęć. Pamiętam szczegóły każdego z tych miejsc. Dwadzieścia lat. Setki wywołanych, bo rzeczywiście zrobionych - dziwią dziś w albumach. Dobrze, że są, bo ich wcale nie pamiętam. Prawie. Tak to jest.
OdpowiedzUsuńNie wyblaknie Ci. Przeciwnie.
Booooooooooski klimat u Ciebie. Przychodzę z leżakiem.
zapraszam, drinka podrzucę i wiatraczek :)
Usuńrzeczywiście, były te klisze i ból, jak się prześwietliło. chyba tych wspomnień z głowy i tak nie dałoby się uwiecznić w jednym kliknięciu.
ale wakacje to musiałaś mieć bajeczne...
Przeczytałam. Wszystkie 47. Jestem uwiedziona Twoim pisaniem. Dzięki. To po prostu talent jest. I jak to jest z nami, że wystarczy być też matką (nie ważne iluliczbową), też żoną (nie ważne jakich mężów), a co najdziwniejsze nie ważne ile mamy lat - a rodzi się wspólnota myśli, braterstwo, a właściwie siostrzaność uczuć. Jakie to fajne. Z niecierpliwością będę czekać na cdn. I nie obiecuję, że nie będę komentować: Serdeczności. beata
OdpowiedzUsuńDziękuję :) opływam teraz w róże.
UsuńI fakt, że tak gruboskórnie zażartuję, nieszczęścia zbliżają ;)
Ano właśnie :)
UsuńTo i ja się dziś odezwę:) Zaglądam tu od jakiegoś już czasu i podziwiam jak pięknie potrafisz opisać to co sama czuję.
OdpowiedzUsuńA wspomnienia... mam nadzieję, że nie wyblakną, bo choć aparat mam zawsze pod ręką, to są momenty, których aparatem nie da się uchwycić. Wspólne tańce, gdy nikt nie patrzy i nie ma komu pstryknąć fotki. Albo ten uśmiech, gdy jest z siebie dumna i sprawdza czy ja też zauważyłam. Lub niepewność na buzi, gdy czeka czy się rozzłoszczę czy nie. Te chwile mogę tylko zapamiętać.
O, jak miło, że zaglądasz :)
UsuńMnóstwo jest takich chwilek, nie? Szczególnie dużo, kiedy samemu dobrze się bawi i nie ma jak z tym aparatem jeszcze ganiać :) to i mało się na zdjęciach jest wspólnie, a szkoda.
Czasem myślę, że jak już mam na coś chorować na starość, to mogę na demencję ;) przynajmniej sobie powspominam, a to zawsze przyjemne.