mam taki obrazek w głowie z okresu nastu lat:
zamknięta w swoim pokoju, dwukasetowiec podpięty sposobem domowym do wzmacniacza adaptera mojej Mamy z epoki jej studiów, szyba w drzwiach do pokoju trochę drży od nadmiaru decybeli.
GŁOŚNO.
jak ja kochałam się w tym mrowieniu na karku, w tym wsłuchiwaniu się w dźwięki, klimat... GŁOŚNO...
na "dzień dobry" macierzyństwa dostałam RODZEŃSTWO. to jest klu problemu.
bo rodzeństwo się kłóci.
rodzeństwo jak śpiewa, to razem i najczęściej z konkursem "kto głośniej".
rodzeństwo jak mówi, to symultanicznie.
rodzeństwo w płaczu jest b. empatyczne.
a kiedy jedno łapie oddech, drugie nadrabia zaległości.
dużo, często, ciągle.
cisza jest w tym domu towarem deficytowym; wręcz stała się złowroga. w ciszy dzieją się złe rzeczy.
w ciszy dziesiątki rolek papieru toaletowego lądują w wc.
w ciszy laptop uruchamia tysiące aplikacji, o których istnieniu sam chyba nie wiedział.
w ciszy telefon kupuje nowe gry i fejsbukuje.
w ciszy stado żuczków nocuje pod poduszką.
w ciszy otwierają się na oścież okna na dziesiątym piętrze.
w ciszy robią się kanapki ostrym nożem.
w ciszy żyletki tną palce, a bombki są testowane organoleptycznie na okoliczność podwieczorka.
teraz wiem, że przez najbliższe x lat niepostrzeżenie pojęcie ciszy nabrało innego wymiaru.
szukam teraz cichych minut i delektuję się każdą. wsłuchuję się w brak dźwięków i jest to dla mnie objawieniem, że można słyszeć ciszę.
i wiem, że tej ciszy będę jeszcze kiedyś miała po dziurki w pomarszczonym nosie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
dziękuję :)