wtorek, 18 marca 2014

szczękościsk

mam taką przypadłość, dopada o różnej porze. jednak zazwyczaj udaje mi się przewidzieć przyczajony atak.

sytuacja przewidywalna wygląda tak:
pobudka z rana po całkiem niedospanej nocy. 5.50 (chociaż i tak jest to jednak PRAWIE szósta a nie PO piątej). dziecię Trzecie wesolutkie, ledwo otworzyło powieki już wyciąga Mater z wyra, nie dając zawiązać przysłowiowego żółtka i pędzi na złamanie karku do wrót jaskini rodzeństwa. urządza sobie poranną gimnastykę: krzesło-> stolik-> sterta puzzli-> komodoszafa-> patrzcie, skaczę!
... łapię w ostatniej chwili...

zanim nastanie śniadanie co 2 minuty (optymistyczny kalkulator), uszy maltretują te same komunikaty:

- ej!... H.! nie rób tak... eeeej! (stęk i jęk)
- ja nic nie robię.
- robisz! eeeeeeeejjjjj! nie gadaj tak...
- ja tylko śpiewam, nic nie gadam (wysokie, piskliwe rejestry, coraz bardziej wibrująca koloratura)
- mamo!!! a H. śpiewa i mnie nie słucha!

- ała! to boli!
- ja cię nie uderzyłem.
- uderzyłeś!
- nie uderzyłem!
- a właśnie, że tak!!! (sopran! prawie koloratura)
- eeej... nie krzycz na mnie! (stęk i jęk)
- nie krzyczę!!! (oczywista oczywistość, to po Matce...)

itd. itp.


jest i śniadanie:

- nie lubię jajecznicy. kiedy będzie jajko na twardo?
- lallalalla (śpiew, głośny)
- teraz jest śniadanie. jemy, nie śpiewamy.
- nie chcę bułki.
- H. zobacz! (widelec z jajecznicą staje się samolotem/ względnie ciężarówką)
- W. zobacz! (próba powtórki poprzednika)
- mamammamamma....eeee....eeee (czyt. daj pić)
- jemy.
- eeeeeee... eee... (czyt. daj bułkę)
- H. patrz! (widelec = katapulta: jajecznica ląduje u mnie na talerzu. uff, przynajmniej nie na obrusie)
- jak nie jesteście głodni, to możecie odejść od stołu. teraz jest śniadanie!
- ale ja jestem głodny...
- to jedz.
- eeeeeee... eeee... mamammamamma... (+ udana próba powstania na krzesełku i niemal udana próba wylądowania twarzą na podłodze, czyt. najadłam się)
- W.! (seria małpich min)
- (salwa histerycznego śmiechu + plucie z rozrzutem + odpowiedź w postaci serii min)
- (szał, śmiech, radocha)
- dobra, proszę odejść od stołu i się myć. po śniadaniu.
- (płacz x2 + stęk + jęk + koloratura) nieeeee... jestem głodny/a!... łeeee...

itd. itp.

i mniej więcej tu się zaczyna. napina się żuchwa, strzykają zęby i już wiadomo, że to będzie ciężki dzień. 
szczękościsk.

i całe szczęście, bo kiedy jednak rozluźniłabym żwacze, z trzewi przez pospolite usta prawdopodobnie wydobyłby się głos Mordoru.
błogosławię mój szczękościsk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję :)