czwartek, 20 marca 2014

choróbstwo

od lat zimujemy w szóstkę. od końca października do początku kwietnia w sposób niemal nieprzerwany podkarmiamy Chorobździela.


zalega takie na pierwszym lepszym materiale nieletnim i się panoszy. skacze sobie od jednego smarkacza do drugiego, by rykoszetem zahaczyć Mać przy każdej sposobności.
jak jedno zaczyna, to drugie wtóruje, a trzecie za kilka dni się orientuje, że jest nie na czasie i nadrabia zaległości właśnie wtedy, kiedy to pierwsze zaczyna żegnać "gorące" noce. zanim ostatnie się podleczy, tym razem drugie przemyca Paskuda w okolicy podstawy płuc.
i tak w nieskończoność, co roku przez pół roku.



a w tle - Domowy Zakład Opieki Zdrowotnej - wyżej wspomniana Mać. pociąga nosem, głos straciła dawno, ale dzierży. ktoś dzierżyć musi... na dobitkę na weekend zostaje się z kolejną jednostką chorobową - Mężczyzną Domu Tego (a wszystkie Panie wiedzą, czym pachnie CHORY Pan i Władca...).

koniec marca... jedziemy na oparach... w smogu paracetamolu, wyziewie smecty (oj, tak, też się zdarza...), dom w rozkładzie, pogubione po kątach krople, facjaty biało - przezroczyste pokropione obficie mżawką kichnięć, doły pod oczami... czekamy słońca i tej wiosny jak zbawienia...






mit, z jakim musiałam się rozprawić:
oddanie dzieci do żłobka/ przedszkola daje Rodzicielom kilka godzin bez dzieci.
po rozprawieniu się, zostaje wniosek:
oddanie dzieci do żłobka/ przedszkola daje Rodzicielom wielotygodniowe krucjaty antyBakcylowe.




a ja kiedyś tak kochałam zimę!...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

dziękuję :)