środa, 25 czerwca 2014

jedna taka

życzę Ci z całego serca. 
tylko jednej. 

wystarczy.






bierzesz ją, na przykład, pod pachę w drodze do nowej szkoły pierwszego dnia. zagłuszasz swoją niepewność głośnym śmiechem i mocnym uściskiem.
i tak już zostajecie. z głośnym śmiechem i w mocnym uścisku.

zaczynasz, kończysz. biegniesz, skaczesz. wracasz, znów zaczynasz. i znów się cofasz. zmieniasz co się da. zastygasz w katatonii dążeń. kolejne święta, kolejne urodziny...

przy każdym zakręcie. przed każdą górką i na każdym zjeździe. bierzesz ją pod pachę. 
i dźwigacie się. jedna na drugiej, jedna o drugą. czerpiecie z siebie i od siebie brakujące pokłady energii, a potem oddajecie z nawiązką.





lata mijają i ciągle wystarcza ta jedna.
życzę Ci takiej jednej z całego serca. 2.

niedziela, 22 czerwca 2014

chromosomy

jego o to nie pytają.
ma pozycję usankcjonowaną społecznie, ekonomicznie, kulturowo. zresztą, kto by śmiał?...

1.
druga doba po porodzie. położna laktacyjna przybywa z misją nauki karmienia symultanicznego dubletu.

- i co? było planowane?
- nie, skąd - uśmiecham się z nutką politowania. bo kto by umiał zaplanować bliźnięta? ha.ha.ha... dopiero po chwili z oparów hormonalnego upośledzenia wszelkich struktur mózgowych zaczyna rysować się rzeczywiste znaczenie pytania.

2.
w przerwie wykładu z dermy. wymiana pseudo intelektualnych wywodów na tematy skórne, tudzież próba wróżenia, które zagadnienie będzie TYM na zaliczeniu.

- no, ale wpadłaś, nie?
- ???! - mam dziwne przeczucie, że ta cisza właśnie wszystko wyjaśniła.

3.
pod blokiem po przedszkolu. bliżej nieznany sąsiad w ramach rozmówek podwórkowych o chmurkach:

- trzecie? no, chyba do pracy nie chciało się wracać, nie?
- ...







genetyczny projekt XX ma na czole neon: zapraszam, zaglądajcie pod kiecę. chętnie się wytłumaczę, ukorzę, pokajam. i uśmiechnę żeby nie było zbyt obcesowo. fil fri.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

aparat

pstryk.
czerwona sukienka w białe grochy. chustka na głowie. brązowe sandały z motylkami. chude nogi już pogłaskane promieniami i poorane chaszczami. grzywka mokra od potu.
pędzi na złamanie karku. gna, lawirując pomiędzy młodymi patykami przyszłych jabłonek, śliwek i gruszek, jakby wcale nie dotykała podłoża. tylko lekko zasapana.

nie pamiętam, o co pytała. pamiętam za to, że potem leciała z powrotem. stałam w dziurze przyszłego tarasu z gęsią skórką od chłodu surowych ścian. oczy bolały od słońca, a ja patrzyłam uparcie, jak w młodej zieleni początku czerwca powiewa czerwona sukienka w białe grochy topiona skwarem południa.

pstryk.
wiaderko po bardzo dużym opakowaniu jogurtu albo sera na sernik. na drewnianej ławce mydło "zielone jabłuszko" mocno już zużyte. obok pachnący ręcznik. woda w wiaderku jeszcze nie zdążyła się ogrzać od słońca, więc trochę mrowią palce.
trzyma się jedną ręką ławki i wsadza tam obie bose stopy. ledwie się mieszczą. tupie z całych sił, a miliony mokrych brylantów spadają na suchą drogę, czarnego kundelka i resztę towarzystwa. w uszach brzęczą radosne dzwoneczki. marszczy przy tym nos i pokazuje niepełny komplet uzębienia w ten jeden niepowtarzalny sposób.
za chwilę cała trójka ląduje w kolorowych miskach i zabawa nabiera jeszcze więcej kolorów.

stoję w cieniu altanki.
nas też była trójka kilkanaście lat temu. te same miski, a czasem nawet czerwona łódka Dziadka robiła za basen.

pstryk.
granatowa miseczka z IKEA. garść trawy, liść kapusty, trochę wody. i on. mokry, lepki od śluzu wystawia czułko - oczy powyżej krawędzi, dzierżąc delikatną chałupkę po stromej ściance. chce uciec. palce uwieńczone brudnymi paznokciami skutecznie te zapędy udaremniają. dużo w nich delikatności i zdecydowania. o własne zwierzątko trzeba dbać. trzeba je wychowywać. mieć zawsze na oku. albo w kieszeni. ewentualnie pod poduszką na noc...

zerkam z ukosa, układając wzniosłą przemowę na temat wyższości wolnego wybiegu.

pstryk.
pod blokiem. pomiędzy dwoma trzepakami metalowa ławeczka. trzy pary poobijanych, zaklejonych strupami kolan. trzy pary stóp w kolorowych sandałach wymachują rytm w takt wylizywania lodowych patyków. buzie, zajęte letnią przyjemnością, pierwszy raz od wielu godzin nie wydają dźwięków. cisza, kolorowe plamy na bluzkach i słońce.

stoję i do wtóru wylizuję mój patyk.








zapomniałam aparatu. może mi te słowa nie wyblakną...

czwartek, 12 czerwca 2014

zeszyt z Barbie

są.
czarny Adidas i czerwone L&My. sdm "makatki". naleśniki z Manekina w Bdg. witraż i krzyż w Zalesiu Górnym. Wetlina. sweter w żółto - granatowe paski. szmaciano - plastikowa Monika. Grom z jeziorem. nevermind...

są gdzieś w tle. 
czasem przysypuje je tona proszku do prania, ludwik na zmywaku, klocki na podłodze, niewytarte kurze. ale nigdy tak naprawdę nie znikają. nie wiadomo kiedy, nagle z doskoku łapią za kołnierz, wciskają się w zakręty pod oponą twardą i wszystko zamiera.
ułamki sekund, szybkie migawki, zapachy, obrazy... wspomnienia...

są.
w chwili uderzenia tak żywe i kolorowe, że naprężasz zmarszczki w uśmiechu podlotka. może nawet staniesz, smagnięta powiewem mieszanki młodości, naiwności i ignorancji.
i chłoniesz.
napychasz się na zapas.
czepiasz się pazurami zmysłów. 

...zapalniki wspomnień...
Coco Mademoiselle i Kenzo z makiem. szaro - biały kamyk z woreczka. Dworzec Centralny peron 3. czarna akustyczna gitara...










codziennie lepię nowe zapalniki. 
powtarzam rytuały. powtarzam rytuały. powtarzam...
potrzebuję tych obrazów przeszłości. 
potrzebuję tworzyć dzisiaj obrazy przeszłości na przyszłość.



matko, jak ja kocham to życie!... oby tak się dało codziennie o jeden dzień dłużej...

niedziela, 8 czerwca 2014

robocop

ile nobliwych dam, ile cnotliwych matron, ile nieśmiałych dziewoi, ile krnąbrnych dziewuch... tyle różnych porodów.

ile szpitali, ile miejscowości, ile pieniędzy wyłożonych na cele dopieszczenia foteli ginekologicznych... tyle różnych porodów.

ile wybuchowych mieszanek genetyczno - socjalno - ekonomicznych... tyle różnych porodów.






bo można tak:
... poniedziałek rano. przyjęcie planowe na oddział. przygotowanie do cc. 38 Hbd. ciąża mnoga. bliźniak 1 ułożenie miednicowe. bliźniak 2 ułożenie poprzeczne. badanie bolesne, łóżko na 15 min. na patologii niewygodne. sala zimna. jakoś... goło tak... znieczulenie natychmiastowe. parawan. trochę studentów, kilka głosów.
(trzęsące się ręce, głupi uśmiech na facjacie, włosy dęba stoją w napięciu... streeeees)
kilka minut i pierwszy krzyk. wdech - wydech. wdech - wydech. jak w dowcipach o blondynkach. drugi krzyk. wyyyydech.
jedno chce zjeść nos, drugie policzek - sekunda na spojrzenie i...

nie ma.
długo.
całe niemal 12 godzin.
bo ruszyć się nie wolno. bo jeszcze znieczulenie. bo sen nadchodzi mimo, że się go wcale nie chce.
... bo krew trzeba toczyć...

a jak już są, to nie ma sił. pokój de lux przypadkiem dostany. i płacz we trójkę, bo czwarte koło z tego wozu wyrzucają z sanktuarium "Nowe Życie" o 22.00. pierwsze ziółka na uspokojenie. modlitwy o powrót. dużo modlitw.





bo można i tak:
piątek. przyjęcie planowe. podejrzenie hipotrofii. 39 Hbd.

- Pani po cc, więc jeśli Pani powie, że chce cc, to ma Pani pełne prawo.
- NIE. CHCĘ. CC. nigdy.

... więc cewnik. oksytocyny nie wolno, bo po cc...

- Pani się położy spać, bo to pewnie do poniedziałku nic się nie wydarzy. Mąż niech do domu też spać idzie.
- Ale ja CHCĘ urodzić dzisiaj. Ja, proszę Pani, muszę urodzić dzisiaj, jeszcze przed końcem roku. Bo to dobry rok jest.
- Ale Pani po cc, 2cm rozwarcia... pewnie i tak będzie cięcie w poniedziałek.
- Proszę Pani. ja. dziś. urodzę.

i...  
słony smak wysiłku w ustach. wyjącą agresją wyładowany pakiet bólowy. niemoc, bezsilność i nieuchronność. 
ósmy pasażer Nostromo wyłania się ot tak... bo to dobry rok jest...
i mimo odkrycia kresu własnych sił, mimo wydobycia z siebie alter ego, uwolnionego skurczem mięśni wszelakich, jest to również najpiękniejsze doświadczenie pokonania granic stawianych przez skorupkę ciała. Robocop...





i można wspominać na tysiąc różnych sposobów z każdej jednej perspektywy. i można jeszcze wiele innych historii wpleść w skowyt urodzin świętowanych hucznie co roku. 
i można też świeczkę na tym torcie dodatkową wstawić... 
dla Robocopa...







na cześć Siostry. na cześć Mamy. na cześć porodów z tej minuty...

poniedziałek, 2 czerwca 2014

masza

bo świat dziecka jest dla mnie zagadką.

bo pamiętam (będąc jeszcze w dalekiej podstawówce, a może jeszcze w liceum), jak bardzo wierzyłam gdzieś w najgłębszym kącie jeszcze dziecięcej duszy, że moja lalka (TA lalka) ożywa w nocy.

bo pamiętam, jak niezwykłe były te całkiem zwykłe rzeczy, które odkrywałam dla siebie, po kryjomu przed wszystkimi; żeby nikt mi nie przerwał zachwytu pierwszego olśnienia.

bo pamiętam, jak co roku obiecywałam sobie solennie, że NIGDY nie zapomnę chwili, kiedy minuta stała się Minutą, a nie bliżej nieokreśloną przyszłością trwając nieskończenie długo. bądź zbyt krótko.

bo pamiętam, że książki dla dzieci i bajki przeżywałam ze łzami w oczach jeszcze na studiach.

bo pamiętam, że miałam to wszystko (i jeszcze więcej) pamiętać, kiedy będę miała własne dzieci. żeby próbować rozumieć ich wrażliwość. żeby pamiętać, jak ważne i ważkie są zwykłe, szare czynności. jak niezwykle zwyczajne jest odkrywanie drobnostek codzienności.




i dlatego z taką radością i dreszczykiem emocji odnajduję te perełki. zupełnie przypadkiem, dzięki moim dzieciom, powracam sobie do wspomnień własnego dzieciństwa.
oto perła: